Wydarzenia

Relacja z wizyty studyjnej w Niemczech z polami kwitnącego rzepaku i zlotem dziwaków w tle

Z 18 na 19 maja br. miała nastąpić wymiana opiekunów młodzieży klas IIItb i IIItm, przebywającej na praktykach zawodowych w Schkeuditz pod Lipskiem w ramach projektu unijnego Leonardo da Vinci.
Szczegółową, wręcz reporterską, relację z I części pobytu autorstwa pana Wojciecha Warchała, okraszoną licznymi ciekawymi zdjęciami ludzi, zwierząt, zabytków, pojazdów i pejzaży – sfotografowanych profesjonalnie przez pana Jacka Klubę, możemy zgłębiać na stronie naszej szkoły już od pewnego czasu.
Do podróży ‘wymiennej’ z kolejnymi opiekunkami (paniami Barbarą Halską i Bożeną Rejszel) oraz koordynatorem projektu- panem Zbigniewem Pałaszem została zaproszona- za zgodą pana dyrektora- wyżej podpisana wychowawczyni kl.IIItm.
Od początku było miło ale nielekko i panowała pruska dyscyplina. Z powodu nabytego w czasach studenckich roztargnienia i skłonności do upychania w bagażu nadmiaru rzeczy- nie zeszłam punktualnie, więc o równej 5. przywołał mnie do porządku telefon od pana koordynatora, kierowcy i kierownika wyprawy w jednym (polecam uwadze te odpowiedzialne funkcje, decydującym o wynagrodzeniu tegoż). Omal nie zabiwszy się na schodach, zameldowałam się w samochodzie, przy obecnej także już- wiadomo, że bardziej zdyscyplinowanej- pani Bożenie Rejszel. W drodze po panią Barbarę Halską zwiedziliśmy niechcący większość sołectwa Moszczenica. Potem już droga przebiegała bez takich wycieczek krajoznawczych.
Ojczyzna nasza żegnała sprzyjającą pogodą, natomiast na obczyźnie wprawdzie drogi okazały się lepsze i dokładniej oznakowane, jednak nie ustawały rzęsiste deszcze niespokojne. Nie były one jednak straszne dla naszego mistrza kierownicy. Dzięki niemu szybko i bezpiecznie dojechaliśmy pod ośrodek Vitalis. Spodziewałam się ponurego gmaszyska postkomunistycznego internatu, a tu żółta brama w stylu średniowiecznym, za którą jednak nie rzucili się nam na szyję uczniowie i koledzy, bowiem pokonywali w tym czasie prawa fizyki w parku rozrywki.
Pozachwycawszy się architekturą dworu rycerskiego, rozmachem i urodą budynków przyległych oraz okolicznej przyrody (z licznym stadem saren włącznie)- ruszyliśmy oglądać wnętrza. Drewniane schody i rozmyślny układ pomieszczeń przywodziły na myśl bardzo podobne (bo z tego samego kręgu kulturowego) z Dolnego Śląska.
Gdy pan Pałasz ustalił sprawy formalne z nieocenioną rzeczywiście panią Gosią, zabrał nas na wycieczkę do, zachwalanego przez się onegdaj, Lipska. Odjechaliśmy ze stacyjki, położonej wśród pól kwitnącego na żółto rzepaku, z której co dzień docierali na praktyki nasi uczniowie. Zgodnie z tym, co pisał już tu pan Pałasz, niemieckie pociągi jeżdżą regularnie i niezawodnie. Można być tylko lekko wystraszonym (z powodu przyzwyczajenia do ponadczasowego bełkotu w polskich kolejach) wyraźnym i rzetelnym informowaniem o kolejnych stacjach. Spłoszyć się też można koniecznością segregowania śmieci wedle ich gabarytów nawet w pociągach.
Dworzec w Lipsku okazał się bardzo ciekawy i przestronny. Nazywa się po prostu Hauptbahnnof, choć wyżej podpisana, z powodu karygodnej nieznajomości języka niemieckiego, zrazu myślała, iż jest imienia poety G.Hauptmanna :(.
Już w hali głównej zaczęliśmy czuć się nieswojo, bo znacząco odbiegaliśmy ubiorem od części przyjezdnych. Owe wrażenie spotęgowało się na ulicy, a jeszcze bardziej na głównym deptaku miasta. Zanim jednak tam dzielnie dotarliśmy, pani Halska własną kurtka uratowała wyżej podpisaną od zamarznięcia z powodu naiwnej wiary w pogodne prognozy.
Centrum starego Lipska jest piękne i zadbane, więc nie dziwne, iż spacerują tamtędy tłumy. Wśród nich pełno wtedy było ludzi wystrojonych co najmniej niestandardowo (przykłady na zdjęciach). Początkowo sądziliśmy, że to jakieś lokalne święto, ale pani Rejszel zasięgnęła języka u tubylczyni i okazało się, iż trafiliśmy na zlot fanów gotyku. Dominowała więc czerń, ale wielu wśród ‘przebierańców’ w przekroju wieku 15-75 lat, wybrało też styl rokokowy i komiksowy.
W tym miejscu MUSZĘ wyartykułować nasz nieutulony żal do panów Kluby i Warchała, że nie uprzedzili nas o tym wydarzeniu (może z zazdrości zrobienia niewątpliwej furory). Z pewnością skompletowalibyśmy w Polsce stosowne stroje i przyodziawszy się w nie, PROMOWALIBYŚMY na ulicach Lipska naszą szkołę. A tak, niestety, nikt nas- oprócz nas samych- nie fotografował i nie filmował. I kolejna szansa na karierę w światowych mediach została zmarnowana 🙂
Pan Pałasz starał się nam osłodzić tę gorycz oprowadzaniem po zabytkach, umożliwieniem podziwiania panoramy miasta (z instuktażem obsługi rozmieniacza pieniędzy w bonusie), utrwaleniem się (w prozaicznych, niestety, strojach) pod monumentalnymi pomnikami sławnych postaci oraz konsumpcją równie sławnych kiełbasek.
Na szczyty sztuki bardzo wysokiej wznieśliśmy się pod kościołem, który był miejscem pracy i twórczości Jana Sebastiana Bacha. Tercety i kwartety zawodowych muzyków wykonywały tam na instrumentach strunowych jego wspaniałe dzieła.
Nadeszła jednak pora powrotu. W drodze na dworzec (jak nas pouczył pan Pałasz- czołowy), nie podzielaliśmy jednak zachwytów pani Rejszel, cytuję: “Świetnie tak iść i czytać te wszystkie napisy wokół”.
Rzeczywiście, było ich wiele, a każdy ze słowami przeciętnie dwunastoliterowymi… 😉
W Schkeuditz zastaliśmy już zasadniczą część ekipy. Wspólnie zjedliśmy smaczną i obfitą obiadokolację oraz deser. Po różnorodnych Polaków rozmowach, udaliśmy się na spoczynek. Rano wyruszyliśmy w tej samej liczbie ale innym składzie w drogę powrotną do Jastrzębia. Tym razem panował upał niemiłosierny, a przez większość trasy towarzyszył nam charakterystyczny zapach kwiatów rzepaku. Po dotarciu w okolice Zgorzelca okazało się, że i tam on rośnie, ale jakiś mniej dorodny, niestety. No i dziwaków też zero… 🙂

[nggallery id=139]